PAWEŁ SUSID- SŁOWA DO OBRAZÓW
Tusz, lakier do paznokci, akryl i ciężka praca.
Martynę Ścibior poznałem jeszcze jako małą dziewczynkę, tak mi się przynajmniej wydaje, kiedy sięgam pamięcią do nieodległych czasów ostatnich lat studiów, ponieważ z jednej strony dzieliła nas relacja nauczyciel – student, z drugiej bo słuchała naszych z Leonem Tarasewiczem korekt.
Dzisiaj przyglądam się jej nowym obrazom i sam wsłuchuję się z uwagą w to co ma do powiedzenia. Przeszła przez te kilka lat fascynującą drogę od zaproponowanych przed dyplomem „prac ręcznych” opartych na powidokach tkanin rozpowszechnionych w miejscowości jej pochodzenia. Ówczesne obrazy malowane olbrzymim wysiłkiem wręcz nakładczej pracy, były echem regionalnej estetyki i hołdem dla wysiłku pokoleń kobiet. Dodam że prace tamte były docenione i wielokrotnie nagradzane, ale jakby w nieco innej dyscyplinie. Dominowały w nich jaskrawe kolory i urzekały prostotą niemal ludowego folkloru. Wraz z dojrzewaniem, zmianą świadomości , a może i środowiska stopniowo przedostawały się do nich nowe warstwy i wątki wcześniej niewidoczne lub może tylko zasygnalizowane.
Teraz gdy patrzę na najnowsze prace Martyny Ścibior widzę pewność i samoświadomość artystki pragnącej poprzez równie żmudną pracę opowiedzieć o własnych doświadczeniach, które z łatwością dają się zobiektywizować. Materiały używane obecnie przez artystkę, coraz częściej należą do arsenału kobiet, które wydostawszy się z patriarchalnego, prowincjonalnego świata odnalazły broń, dzięki której cofnięcie ich do poprzedniego stanu wydaje się już niemożliwe. Zarówno długopis, tusz jak i farba akrylowa służące do zapisania i wymalowania własnych racji, jak i lakier do paznokci, dzięki któremu kobieta może zdobyć przewagę nad mężczyzną, nawet lub zwłaszcza „duchownym”, to groźna broń w tej walce. Po takie właśnie materiały sięga Martyna Ścibior gdy atakuje w najnowszych pracach naszą wyobraźnię, a wkład wręcz kompulsywnej pracy na niektórych wielkich powierzchniach obrazów, uświadamia, że nie ma z nią żartów.
Formy z dekoracyjnych zamieniły się w mroczne, a niekiedy drapieżne. Sprawiają wrażenie, że autorka zmieniła cel, zamiast cieszyć i umilać, stara się obecnie dotrzeć do własnej podświadomości, a przez analogię pozwala nam samym zrozumieć jak złożone problemy przynosi toczące się życie. Wystarczy wsłuchać się w tytuły niektórych prac, aby dostać gęsiej skórki: „Zła forma”, „Muszę kupić kuszę”, „Nie neguj”, „Z nieśmiałości nie odmawia”, „Rajstopy zwinięte w kulkę”, „Ciasne położenie”, aż po „Samica a sama”. Czyż nie są to obrazy i słowa godne wspaniałej i pięknej w swojej postawie artystki w XXI wieku? Albo czy mężczyźni przeszło dwa razy starsi, kochający malarstwo i pamiętający inne czasy, powinni się bać, czy raczej żałować, że aż tak bardzo się posunęli?